Podbiałostocka podstawówka zbudowana w formie klocka.
Pięć lat do kresu wieku. Wszystkie samochody marki Łada, Polonez i zachodnie
auta jeżdżą jeszcze na czarno-białych rejestracjach. Lekcja polskiego.
Nauczycielka daje czas na własne refleksje, a w klasie cisza jak makiem zasiał.
Tosiek:
(przewrotnie) Nie wiem, co urzekającego jest w powieści o rybaku, który
dopadłszy wreszcie morską legendę, niemalże złamał wędkę, proszę Pani, bo mój
ojciec Karol łowił ryby ręką.
Tosiek nie dał się oduczyć ignorowania przekonań
powszechnych na rzecz sag rodzinnych. Cisza znów się podnosi, a polonistce upada
długopis. Odgłos jego uderzenia o blat idzie jak z procy, wierci w uszach, na
bębnach tarabaniąc pochodem o świcie, wschodem, marszem w przyszłość – tak w
pani pedagog rośnie nienawiść.
Tosiek:
(z przejęciem) A wczoraj, proszę Pani, to słyszałem, jak w klatce obok kręcili
film! Ryża Bożena i jej mąż Orzechowski Ryszard (nie z włoskich Orzechowskich,
ale z Orzechowskich od Sosnowskich) nakręcali film w swoim Fuji z okazji
komunii swojej zbuntowanej córki, której wymarzonym prezentem jest ta sklepowa
kaseta The Fugees. Ściany w blokach takie cienkie, że to wszystko słychać.
Polska lat dziewięćdziesiątych może wydawać się dziwna.
Miejscowość powstała wokół jednej z centralnych cukrowni może wydawać się obca.
Tośkowi przykro, że większość urodzonych w tych dwóch zarazem stara się tego
wyprzeć.
Tosiek:
(śmiejąc się) A ciotka Bolcia, sunąc po sumie zeszłej niedzieli, wlazła w
placek! Wujkowi, co szedł z nią i niósł ciasto, i tak było już ciężko. Sam co
chwila przystawał, aż od-sapał – i jeszcze ta krowa!
Sytuacja okazała się dla ciotki Bolci tragiczna, a
moralny dylemat tak fundamentalny, że najstarsi Żydzi mogliby o nim nie
słyszeć. Czy Bolesława winna dziękować Bogu, że wlazła w krowie odchody po
nabożeństwie, czy może są one cynicznym komentarzem losu do próśb składanych
razem z ofiarowaną modlitwą?
Tosiek:
A o tej ofierze, to mój przyszywany pradziadek Janek, wracając zza kałuży,
przywiózł złoty zegarek i te… całe… środki, żeby dać dla sąsiedniej parafii,
żeby Chrystusa ubrali. Po adwentowej szacie jeszcze zostało, ale złoty zegarek
z resztą przepił. A osy łapał i miażdżył w dłoni! O tak-o! A jego syn, mój
dziadek, do samej śmierci kuł dachy z blachy, aż z niej spadł!
Wiejskie legendy znaczyły dla Tośka więcej niż tysiące
stron literatury zaplątanej w sieć interdyscyplinarnych i intertekstualnych
nawiązań. Nie nudząc, na czas obiadu zabawiał rodzinę swoimi historiami – przed
rosołem, po nim, przed kiszką, po niej i przed sękaczem.
Był młody, odważny i bez kompleksów jak mało kto. Z
politowaniem patrzył na niedzielnych przyjezdnych z miasta, z szacunkiem
odnoszących się do wiejskiego pochodzenia, nawiązujących elementami
folklorystycznymi w wystroju swoich apartamentowych wnętrz.
Tosiek:
Srolklor, nie folklor!
Roman Boryczko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz