Szimano
Kiedy siedziałem w oknie, niebo się
przelało. Wypadało to uczcić, dać sobie trochę luzu. Nie martwić się niczym i
tak trzymać przez jakiś kwadrans. Złapać kilka głębszych wdechów i swobodnie
zwiesić nogi z parapetu. Przerzucić je, jak wyślizgany chodnik przez trzepak, który
z powrotem w łaskach po jałowym śnie zimowym.
Darowałem sobie ten ostatni kaprys,
bo tylko bym się pokłuł i wykazał mniejszą błyskotliwością od miejskich gołębi.
Było wystarczająco beztrosko, aż zanadto jak na parapet. Swobodnie i
bezpiecznie, jak w ziemiance wykopanej w zapomnianym sadzie z dziurą w siatce.
Jak gdy z gipsem na ręce i dzwoniącymi drobniakami jechałem do sklepu po
kolejne Calypso. Z wysłużonym patyczkiem w ustach, na moim pierwszym rowerze z przerzutkami,
by – wracając – u kolegi mieszkającego dwie klatki schodowe dalej wymienić się
na cartridge’e i przez następnych pięćset metrów myśleć tylko o tym, jakimi
trzema literami się oznaczę, gdy stuknie high score.
Roman Boryczko
Interaktywna instalacja ' Carpet Invaders' autorstwa Janka SImona w użyciu, fot. K. Więckowska |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz